niedziela, 5 kwietnia 2015

Pulpety u podnóża gór(y)

Tak długo jak zabierałam się za bieganie, tak samo długo zabierałam się za pisanie. Moja aktywność fizyczna oscylowała zwykle w okolicach zera. A motywacja hasała sobie frywolnie po dnie Rowu Mariańskiego. 

Kiedy N. namawiała mnie na bieganie, moją wymówką było: "Jak wrócę do Poznania". Stało się. Jestem, więc N. o sobie przypomniała (nie wspominając już, że przez pierwszy miesiąc Kolejnego Dorosłego Życia mieszkałam u niej). 

Prawdopodobnie, jeśli nie jesteś biegaczem, to nie lubisz biegać. Toczące się kulki zdecydowanie wolą się poruszać z minimalnym udziałem reszty kończyn. Co prawda na własnym brzuchu się nie toczę, no ale... Podobno lepiej zapobiegać niż leczyć. 

Lekcje W-F z bieganiem były mordęgą - tym bardziej, kiedy odbywały się pod czujnym i lekko śliniącym się okiem/kącikiem ust otyłego nauczyciela. Po pierwsze - dziewczynki w gimnazjum mają już piersi! Po drugie - otyły nauczyciel W-Fu? Seriously? Kolejnym podejściem do biegania, były treningi z Eksem. Ekhem. Pominę. Nadal próbuję odszukać płuca...

18 lutego wyszłam na pierwszy proN. trening biegowy. Moje Reeboki, które kupiłam w czasach gimnazjum i z których posiadania byłam dumna okazały się biegową pomyłką. Podobno biegowe buty powinny się wyginać i być z siateczki i coś tam, coś tam - moje były skórzane, kompletnie awyginalne (prawie jak awaginalne - haha). Moje spodnie dresowe były trochę ZBYT przewiewne. A zwykła koszulka bawełniana i dresowa bluza - lepistość i zimność. Jednym słowem fujka. Ale pobiegłam:
5 minut marszu, 2 minuty truchtania x 5 = 3,57 km, 35:01 min, 9:48 min/km i 162 kcal na minusie w kompletnie bezchmurną noc na poznańskim Piątkowie jak donosi Endo. 

Oczywiście wiem, że Endomondo nie do końca jest miarodajne, ale wiecie co? To były 3,57 km czystego szczęścia i chęci śmierci w jednym!

Ja: "Ale w ogóle nie jestem zmęczona!!!"
N.: "I to chodzi. Bieganie ma cię nie męczyć".


Męczy. Cholernie. Ale tylko przy czwartej serii. 

Od 18 lutego przeczołgałam się przez 10 treningów. W deszczu, na wietrze, w niedzielę Wielkanocną po obżarstwie. Przez cały marzec przebiegłam (prawie - bez 660 m) półmaraton. 

Jestem dumna. Ty też zostań Pulpetem i czołgaj się ze mną.


Do poczołgania! A póki co - moje nowe buty. Dla początkującego zdaje się, że są w porządku. Za pomoc w wyborze docelowych - jak uzbieram kasę i wybiegam więcej - dozgonnie będę wdzięczna.

Buty do biegania Pulpeta